wtorek, 7 sierpnia 2012

Porwanie. cz .3

Dziękuję Julce, Kindze, Kubie i Janowi. Nie wiem, co bym zrobiła bez Was w tej chwili, bo sami dobrze wiecie, jak się czuję. Dziękuję. ;*


    -Stary, dobrze, że już wszystko w porządku. Martwiliśmy się o ciebie. –Ray podszedł do przyjaciela i poklepał go lekko w ramię tak, by nie sprawić mu bólu. Frank również przyszedł. Jednak nieufnie stał w kącie pokoju i przyglądał się całej sytuacji z boku. Nadal był wściekły na Michaela za to, jak tamtego dnia potraktował Gerarda.
                -Frankie, wszystko gra. Naprawdę. Kiedy Michael trafił do szpitala, wszystko sobie wyjaśniliśmy i teraz już wszystko jest ok. staraj się o tym zapomnieć. Zrób to dla mnie, ok.?
                -Postaram się. Ale mam wrażenie, że coś się dzisiaj wydarzy. I raczej nie będzie to miła niespodzianka.
                -Gerard, możesz nas na chwilę zostawić samych? Chciałbym porozmawiać z Frankiem na osobności. –Mężczyzna poczuł na swym lewym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Była to ręka jego brata. Nie chcąc się mieszać w nie swoje sprawy, odszedł na bok.
                -Frank, wiem, że wtedy zachowywałem się jak najgorszy idiota świata. Zrozumiałem swój błąd i choć Gerard wciąż mnie usprawiedliwiał i nie wymagał tego ode mnie, to przeprosiłem go. Ciebie też powinienem, więc przepraszam.
                Frank nadal stał i ani myślał, by się ruszyć, a co dopiero odezwać. Oboje stali w długim milczeniu, aż w końcu młodszy skapitulował.
                -Witaj w domu, Michael.
                Oboje wrócili do świętowania. Mieli do tego kilka okazji. Powrót Michaela do domu po długim pobycie w szpitali, ruszenie śledztwa w sprawie zniknięcia Katie i odnowione stosunki czwórki przyjaciół. Zdawało się, że już nic nie może przerwać ich szczęścia, kiedy nagle los postanowił inaczej.
                Odezwał się telefon wiszący w kuchni na ścianie. Gerard zostawił przyjaciół w pokoju i sam poszedł odebrać.
                -Tak, słucham?
                -Czy rozmawiam z panem Gerardem Wayem? –Zapytał męski głos w słuchawce.
                -Tak, kto mówi?
                -Komisarz Flemons, ze stanowej policji. Odnaleźliśmy zaginioną Katie Harris, jednak nie mam dla państwa najlepszych wiadomości. Czy pański brat wyszedł już ze szpitala?
                -Tak, przyjechaliśmy do domu jakąś godzinę temu. Nie rozumiem, skoro Katie się odnalazła, to co mogło pójść nie tak?
                -Proszę mi wierzyć, to nie jest rozmowa na telefon. Jeśli macie taką możliwość, przyjedźcie do hangarów na opuszczonym lotnisku na obrzeżach miasta.
                -Dobrze, zaraz tam będziemy. –Gerard odłożył słuchawkę i wróciło pokoju. Nadal nic nie wywnioskował po tym, co powiedział mu komisarz Flemons.
                -Gee, kto dzwonił? –Ciekawość młodszego Waya nie znała gra nic. Zawsze musiał wszystko wiedzieć.
                -Dzwonił komisarz Flemons, który prowadził sprawę zaginięcia Katie. Powiedział, że odnaleźli ją i złapali przestępców, ale nie mają dobrych wieści. W miarę możliwości mamy przyjechać do starych hangarów na opuszczonym lotnisku.
                -Na co jeszcze czekasz? Jedziemy tam! –Zawyrokował Michael, po czym w ekspresowym tempie narzucił na siebie ciepłą bluzę i wybiegło samochodu.
                -Poczekajcie tu na nas, ok.? Postaramy się wrócić najszybciej, jak tylko się da.

                -Komisarzu Flemons! Jest pan tu? –Oboje krzyczeli ile sił. Hangary miały potężną powierzchnię i trudno było kogokolwiek tu znaleźć, nie znając jego dokładnej lokalizacji.
                -Jesteśmy tutaj! –Usłyszeli niosące się echo. Od razu ruszyli za rozchodzącym się głosem.
                -Dzień dobry. Co się stało? –Zapytał zniecierpliwiony Gerard. Michael był wyczerpany po powrocie ze szpitala, więc jeszcze do nich dochodził i nie miał możliwości słyszeć ich rozmowy.
                -Złapaliśmy przestępców, tak samo, jak odnaleźliśmy Katie. Jednak nie udało się nam jej uratować. Nie mieliśmy na to najmniejszych szans.
                -Nareszcie was dogoniłem. –Wysapał zmęczony chłopak. –Co się takiego sta…ło.
                Nie wierzył w to, co widział. Miał nadzieję, że ktoś podmienił mu okulary i ten widok nie jest prawdziwy. Widział 5 młodych chłopaków, związanych i skutych kajdankami, których pilnowało kilka policjantów. Widział komisarza Flemonsa i jego smutek na twarzy. Widział swojego brata, Gerarda i jego załamanie. Widział Katie, swoją ukochaną i największą miłość. Miłość, która spoczywała w kałuży krwi.
                Nogi się pod nim ugięły, a w oczach stanęły łzy. Za chwilę po policzkach zaczęły płynąć słone krople, który opadały na podłogę. Podszedł Katie i zdrową ręką uniósł jej głowę. Oczy miała zamknięte, jej ciało było już chłodne i blade. Jakby ktoś oprószył je mąką czy jakimś innym białym proszkiem. Nie powstrzymał łez. Był na to za słaby. Niemal przez miesiąc czekał na moment, gdy znajdzie swoją ukochaną. Gdy znów będzie mógł ujrzeć jej roześmiane oczy, pogłaskać ją po blond włosach. A nadszedł dzień, w którym doczekał jej śmierci choć planowali wspólne i długie życie.
                Nie zwracał uwagi na fakt, że właśnie klęczy w kałuży jej własnej krwi. Że oboje są wymazani czerwoną cieczą. Pochylił się nad nią i ją przytulił. Przytulał ją do siebie tak długo, dopóki chłód jej martwego ciała nie zaczął przechodzić na niego. nie miał pojęcia, jak otrząśnie się z największej tragedii, jaka mogła go teraz spotkać. Nie wiedział, czy w ogóle się z tego otrząśnie.
Tydzień później…
                Gerard postanowił wspierać brata i oboje wybrali się na pogrzeb, by móc ujrzeć ją i pożegnać po raz ostatni, teraz już na zawsze. Po drodze na cmentarz zajrzeli do kwiaciarni. Zamiast kupować czerwone lub białe róże czy tradycyjne wiązanki, kupili wielki bukiet przepięknych frezji, ulubionych kwiatów Katie. Wśród nich gościły równie 3 słoneczniki, które uwielbiała tak samo. Miały symbolizować ich dwójkę i ich dziecko, które teraz już nigdy się nie narodzi.
                Niegdyś obiecali sobie, że jeśli umrzeć, to tylko we dwoje. Planowali wspólną, szczęśliwą przyszłość. Marzyli o ślubie, dziecku, pięknym domu i wspólnym starzeniu się. Obiecali sobie, że co by się nie stało, umrą razem. Nawet, gdyby jedno z nich zginęło w wypadku, to drugie popełni samobójstwo.
                Michael złamał obietnicę. Postanowił żyć dalej, ze względu na Katie. Bo choć ta już nie żyje i jest po drugiej stronie ziemi to wie, że ona by tego nie chciała. Wolałaby, żeby Michael walczył o swoje i był szczęśliwy. Niekoniecznie z nią, bo teraz to i tak niemożliwe, ale nawet z inną kobietą przy boku. By tylko był szczęśliwy i spełniły się wszystkie jego marzenia.
                Po pogrzebie wrócili do domu w milczeniu. Nie byli w nastroju na jakiekolwiek rozmowy. Michael bez namysłu poszedł do swojego pokoju, by jak najszybciej rozebrać się z niewygodnego garnituru. Podszedł do lustra i zauważył naklejoną na nim karteczkę. Zdziwił się, ponieważ sam nic nie naklejał, a poza tym, drzwi były zamknięte, więc nikt nie mógł wejść. Podszedł bliżej i zerwał zapisany kawałek papieru.
                „Szczęśliwego życia, Mikey. Zawsze będę cię kochać i na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Twoja Katie.”

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Porwanie. cz.2

Przepraszam za błędy typu brak apostrofu itp., ale dopiero wstałam i ogólnie nie chce mi się ich teraz poprawiać .;p


Następnego dnia w domu panowała idealna cisza. Wczoraj Ray zgodnie z polecenia Franka zabrał Michaela na posterunek policji. Po powrocie Ray pojechał do siebie, Frank wyszedł na miasto. Bracia nie odezwali się do siebie ani słowem. Kolację również zjedli w osobnych pokojach. Gerard był na wyczerpaniu, ale obiecał przyjacielowi, że się nie podda.
                Był ranek, gdy Gerarda obudziły promienie słońca przebijające się przez rolety opuszczone w jego pokoju. Niechętnie podniósł się z łóżka i zaczął nasłuchiwać. Mężczyzna miał idealny słucha. Potrafił wyłapać nawet najmniejszy ruch jego współlokatora. Teraz nic nie słyszał. Był w domu zupełnie sam.
                Brunet w pośpiechu ubrał się i zszedł na dół do pokoju. Miał nadzieję, że jego zmysł słuchu pomylił się po raz pierwszy. Że tak naprawdę jego brat spokojnie śpi na kanapie. Przeszuka dokładnie wszystkie pokoje, strych, piwnicę, łazienkę. Na koniec poszedł do kuchni. Pusto. Nawet nie zostawił jakiejkolwiek wiadomości. W tej chwili potrzebował go bardziej, niż Michael potrzebował jego. Chciał z nim porozmawiać. Wszystko mu wyjaśnić i gdyby tylko zaszła taka potrzeba, również przeprosić.
                Będąc w kuchni zaparzył sobie swoją ulubioną kawę. Następnie otworzył okno i zapalił papierosa. Rozglądał się po miasteczku, które zdaje się, że nadal spało. Nagle usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku i otwieranych drzwi. Szybko wyrzucił papierosa i zamknął okno. Wybiegł do kuchni i zamarł. Przed nim stał Michael. A raczej ktoś, kto był do niego bardzo podobny.                -Boże Michael, co ci się stało?
                Młodszy chłopak wrócił do domu cały poobijany. Niemal z każdego miejsca na twarzy sączyła się krew. Jego ręce i brzuch zatonęły w fioletowych siniakach. Na oko miał złamane co najmniej 2 żebra. Ledwo oddychał, o poruszaniu którąkolwiek częścią ciała nie wspominając.
                Gerard złapał młodszego brata pod ramię i zaprowadził na kanapę. Natychmiast pobiegł do kuchni i w ekspresowym tempie zrobił mu śniadanie i zaparzył gorącej herbaty. Rozebrał go z butów i kurtki i przykrył kocem. Następnie wrócił po swoją kawę i usiadł na fotelu obok brata, załamując się jego wyglądem.
                -Dasz radę zjeść kanapkę? Spróbuj, a ja zadzwonię do lekarza. Koniecznie musi cię obejrzeć.
                -Ge… Gerard. Prze… Prze… Przepraszam –wyjąkał z trudem.
                Gee obrócił się twarzą do brata i uśmiechnął się lekko. Nie winił go o nic. Był na tylko głupi, że zawsze usprawiedliwiał jego wybraki na każdy możliwy sposób. Jednak skoro Michael uznał, że popełnił błąd i pomimo swego obecnego stanu przeprosił, to znaczy, że wraca dawny Michael.

                -Doktorze, czy będzie z nim wszystko w porządku? –Gerard od początku był cały w nerwach. Przez telefon kazali mu jak najszybciej przywieźć Michaela do szpitala na obserwacje i wstępne badania i tak też zrobił. Teraz czekał na efekty.
                -Cóż, wszystkie moje podejrzenia się sprawdziły. Pan Way ma wybity prawy bark, złamane 3 żebra i zwichnięty prawy nadgarstek. Oprócz tego kostka w lewej nodze została lekko skręcona, ale nie na tyle, by nie mógł normalnie chodzić. Natomiast prawą rękę musieliśmy w całości unieruchomić, żebra tak samo. Teraz pański brat musi zostać u nas na dłuższej obserwacji. Jeśli jego ogólny stan nie ulegnie pogorszeniu, wypuścimy go do domu za jakieś 3 dni.
                Doktor Nixon był starszym mężczyzną z kilkoma siwymi włosami na głowie. Prowadził obydwóch Way’ów od dnia ich narodzin, zresztą sam odbierał poród ich matki. Jednak to, co Gerard usłyszał z jego ust niezbyt go uspokoiło. Nadal nie znał przyczyny i okoliczności całego zdarzenia. Dlaczego jego brat został pobity?
                Wrócił do sali, w której leżał Michael. Uszkodzoną rękę miał już usztywnioną niemal w całości. Oprócz tego, wokół jego łóżka plątały się tysiące kabli, stały setki aparatur i wózek ze szpitalnym paskudztwem, zwanym potocznie jedzeniem. Podszedł bliżej i odgarnął z jego twarzy kilka zagubionych kosmyków.
                -Mikey, domyślam się, że teraz możesz nie mieć na to siły i ochoty, ale proszę, opowiedz mi, co się stało? Kto cię pobił? Dlaczego cię pobił? Nawet sobie nie wyobrażasz, gdy przeszukałem cały dom, a ciebie nie było. Co najgorsze, nie zostawiłeś mi nawet żadnej wiadomości.
                -Ja tylko chciałem wyjść do sklepu, zrobić jakieś zakupy. Wczoraj na komisariacie powiedzieli mi, że stoją w miejscu, ponieważ porywacze nadal milczą. Stwierdziłem, że jeśli zajmę się gotowaniem, to zajmę myśli czymś innym choć na chwilę. Ale zanim doszedłem do sklepu, ktoś mnie napadł. Było ich trzech. Wszyscy mieli zamaskowanie twarze, z wyjątkiem jednego. Chyba był ich przywódcą, bo tylko stał nade mną i cały czas się śmiał. Pozostali kopali mnie w brzuch i po twarzy. Próbowałem się bronić, ale wtedy wykręcali ręce. Kiedy już kompletnie straciłem przytomność, musie odejść.
                -Pamiętasz twarz tego kolesia? Mike, mógłbyś naprowadzić policję na tych porywaczy! To mogli być oni! Mam nadzieję, że tego nie zrobili, ale mogli pozbyć się Katie i teraz chcieli pozbyć się ciebie. Lub na odwrót.
                -Hmmm… pamiętam, że miał krótkie blond włosy. Miał raczej szczupłą twarz, a z boku po lewej stronie miał pieprzyka. Był ubrany w dżinsy i sportową koszulkę. Na szyi miał zawieszony chyba złoty łańcuch z literami DM.
                -Świetnie! Od razu jak tylko wrócę do domu dzwonię na policję. Albo nie. Lepiej będzie, jeśli tam pojadę. Michael, mamy szansę odnaleźć Katie. Mamy szansę, by wróciła do domu, byś znów  był szczęśliwy jak wtedy.
                -Zaczynasz doprowadzać mnie do szału. Przestań cały swój czas poświęcać na mnie i zajmij się wreszcie sobą! Ostatnio byłeś mną tak zajęty, że niemal zapomniałeś o tym, że żyjesz. Idź gdzieś nie wiem, do parku albo kup nowy komiks czy sam coś narysuj. Byle byś tylko pomyślał też czasem o sobie. Teraz jestem pod stałą opieką. Czas, by zajął się mną ktoś inny.
                Gerard długo nie mógł się zdecydować. Z jednej strony, jego brat miał rację. Te całe poszukiwania tak go pochłonęły, że niemal zapomniał o tym, że on sam żyje. Po długich namowach zdecydował się opuścić szpital i trochę odpocząć. Rysowanie zawsze go odprężało. Ale obiecał sobie, że najpierw pojedzie na policję i opisze całe dzisiejsze zdarzenie.

                -Dobrze, więc gdzie obecnie przebywa pański brat?
                -W szpitalu St. Helen przy Stockhaus Drive. Komisarzu Flemons, jakie są szanse, że odnajdziecie Katie?
                -Tego nie mogę na razie określić. Póki co mamy podany przez pana rysopis, który będziemy musieli porównać z rysopisem, jaki poda nam pański brat. Dopiero wtedy będziemy mogli wprowadzić wszystkie dane do bazy i rozpocząć poszukiwania. Jednak muszę przyznać, że jesteśmy na coraz lepszej drodze do zakończenia tej sprawy. Jeśli wszystko przejdzie zgodnie z planem, być może koniec nadejdzie już w tym tygodniu.
                -Cóż, w takim razie dziękuję. Pójdę już. Do widzenia.
                -Do widzenia. – Odparł policjant, po czym zamknął drzwi komisariatu.
                Brunet wsiadł do samochodu i ruszył w stronę szpitala. Chciał natychmiast opowiedzieć o wszystkim Michaelowi, że jeśli wszystko się uda, już w tym tygodniu zobaczy swą ukochaną. Jednocześnie przypomniał sobie postawiony mu dzisiaj zakaz, który wyraźnie mówił o tym, że ma wrócić do domu i odpocząć. Nie chciał nikomu sprawiać przykrości, szczególnie bratu, więc skręcił w pierwszą uliczkę i wrócił do domu.

sobota, 4 sierpnia 2012

Porwanie. cz.1

Jak już wcześniej wspomniałam, laptop się pierniczy a tam miałam wszystkie teksty. Z wielu innych powodów nie piszę niczego na kartce. Tak więc idę na łatwiznę i żeby nie zostawiać Was z niczym, wrzucam 3-częściowy one shot z mojego innego bloga.
+Specjalne pozdrowienia dla emm... Barbary, mojej mamy od kilku dnia, haha xd
Zapraszam. :)

Michael siedział w salonie na kanapie i niemal tonął we własnych łzach. Nikt z obecnych nie wiedział, jak skutecznie poprawić mu humor. Istniał tylko jeden, jedyny sposób, by sprostać temu zadaniu. Powrót jego ukochanej do domu.
                Minęły 2 tygodnie od urodzin Katie i uprowadzenia jej. Nie znała się zbyt dobrze z przyjaciółmi swojego chłopaka, ale bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Bywały momenty, kiedy mieli jej dosyć, ale poza tym była naprawdę fajną dziewczyną. Zresztą, była to dziewczyna młodszego brata Gerarda i ich najlepszego przyjaciela. Nie mogli tak go zostawić na pastwę losu. Wiedzieli, do czego potrafi być zdolny.
                Nagle wstał. Nie wiedział, co chce zrobić, ale wiedział, że nie może tak bezczynnie siedzieć z założonymi rękoma. Policja nic nie robiła, by odnaleźć jego ukochaną, a on nie mógł już dłużej czekać. Postanowił odnaleźć ją na własną rękę za wszelką cenę.
                -Muszę ją odnaleźć. Jeśli policja nie chce tego zrobić, sam to zrobię. –Chłopak był pod wpływem całkiem sporej ilości alkoholu, którą wypił poprzedniego wieczoru. Różne myśli przychodziły mu do głowy.
                -Michael, nie. Jesteś pijany, nie myślisz trzeźwo. Poza tym, sam nie dasz rady. Nie wiesz, co może cię spotkać. –Gerard próbował uspokoić młodszego brata, jednak z marnym skutkiem.
                -A więc tak? Nie zależy ci na tym, bym ją odzyskał? Nie zależy ci na tym, bym był szczęśliwy? No tak, jak mógłbym zapomnieć. Przecież mam brata egoistę. Prawda jest taka, że myślisz tylko o sobie i nie widzisz nic więcej poza czubkiem własnego nosa. Nie obchodzą cię uczucia innych, równie dobrze mógłbym zdechnąć, a ty i tak nic byś sobie z tego nie zrobił. Mam wielkie szczęście, że nie jestem taki jak ty.
                `Gerarda bardzo uderzyły te słowa. To prawda, bywały momenty, gdy zgrywał potwornego egoistę. Ale to nie znaczyło, że gdyby coś się stało jego bratu, on miałby to w dupie. W takiej sytuacji prawdopodobnie poszedłby w jego ślady i robiłby wszystko, by zniknąć z powierzchni tego świata.
                Nie miał siły, by cokolwiek odpowiedzieć. Po prostu wstał z fotela, na którym siedział i wyszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Starał się jak najbardziej rozumieć jego postępowanie i usprawiedliwiać wszystko jego stanem psychicznym i ilością spożytego alkoholu. Jednak miarka się przebrała i zwyczajnie tego nie wytrzymał.
                -Jesteś z siebie zadowolony? Gerard robi wszystko, co może by cię wspierać i pomóc odnaleźć Katie. A ty traktujesz go jak śmiecia. Jest twoim starszym bratem i nawet nie wiesz, jak mocno to przeżywa. Po nocach wychodzi z domu, dzwoni do nas i mówi, jak jest mu z tym ciężko. Jak nie może dłużej patrzeć na twoje cholerne zapłakane oczy. Jak bardzo chciałby ci pomóc, ale nie wie, jak się odpowiednio do tego zabrać. W tym momencie to ty jesteś egoistą, a nie on. Rozumiem, że zniknięcie Katie do dla ciebie wielki szok, ale opamiętaj się, bo nie tylko ją stracisz.
                -Co ty możesz o tym wiedzieć? Od początku mogłem się spodziewać, że będziesz trzymał jego stronę. Bo jak mogłoby być inaczej? Od początku jesteście przyjaciółmi. Logiczne, że „ręka rękę myje”, prawda? Nie wiecie, jakie to uczucie stracić ukochaną osobę, na której tak bardzo wam zależy. Więc jakim prawem chcecie mnie teraz oceniać i pouczać?!
                -Gdybyś nie był takim idiotą, jakiego teraz z siebie robisz, zauważyłbyś, że Gerard właśnie traci taką osobę. Jedyne, co teraz was różni to jego psychika, która w porównaniu do twojej nie jest taka silna. Zastanów się trochę nad tym, co robisz, jak robisz i komu robisz. Możesz żałować wszystkich podjętych przez siebie decyzji.
                Dla Franka nie była to łatwa sytuacja. Musiał stanąć między swoimi najlepszymi przyjaciółmi, by bronić racji jednego z nich. Odnosił wrażenie, jakby ten obowiązek spadał zawsze wyłącznie na niego.
                -Ray, idę sprawdzić, jak czuje się Gerard. Spróbuj jakoś ogarnąć tego debila i pojedźcie na policję sprawdzić, czy mają coś nowego. Może to trochę go uspokoi.

                -Gee, jesteś tu?
                -Frank, to mnie już zaczyna przerastać. Robię wszystko, co mogę, by tylko Katie się odnalazła. Może jednak nadal za mało?
                -Michael to idiota, skoro nie docenia twoich starań. Pierwszy raz widzę, by ktoś tak się starał dla swojego brata. Rozumiem, że to wszystko to dla niego potężny cios, że większość jego negatywnych reakcji jest powodowanych przez alkohol, że zaczyna popadać w depresję. ale jest dorosłym człowiekiem i powinien rozumieć, że tym samym rani wszystkich wokół siebie. Tymczasem ty nie możesz się poddać. Nie możesz teraz się wycofać, zrezygnować z gry. Bo to jest gra, w której wszyscy jesteśmy pionkami. A porywacz Katie jest sędzią i to on zarządza, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila na nas wszystkich.

piątek, 3 sierpnia 2012

1228.

Tak więc dziś kolejny one-shot podebrany z mojego innego bloga, bo ogólnie laptop mi siadł a nie mam weny żeby pisać na kartce. ;p
Ogólnie pozdrawiam wszystkich z Maj Kemikal Romens i dziękuję niektórym osobą za to, że po prostu są. Kocham Was! ;*

   -Grace! –Krzyknąłem po raz setny. Nadal bez rezultatu. Byłem zdruzgotany. Już miesiąc czekam, aż Korse zwróci mi moje małe szczęście.
                Gracie nie była moją córką. Była moją kuzynką, jednak ze względu na dzielącą nas różnicę wieku, czasem zdarzało mi się zachować przy niej jak typowy ojciec. Nic więc dziwnego, że kiedy Korse ją uprowadził, podjąłem wszelkie działania, by odnaleźć jego kryjówkę i odbić Gracie. Jeszcze nigdy za nikim nie zdarzyło mi się tęsknić tak bardzo, jak teraz.
                -Poison, nie znajdziesz jej tu. To pustynia, na której jest tylko piasek i nic więcej. Wrócimy do kwatery i powiemy doktorkowi, żeby puścił przez radio informację o jej zaginięciu. Sami niczego nie zdziałamy, a ze wsparciem będzie nam łatwiej.
                -Zamknij się! Nie wiesz, jak to jest stracić kogoś, na kim ci zależy. Nie wiesz, jak to jest, gdy za wszelką cenę próbujesz tą osobę odnaleźć, ale nic z tego nie wychodzi. Przyznaj, że uczucie bólu, tęsknoty i bezsilności jest ci zupełnie obce.
                W lewej ręce poczułem dziwny przeszywający ból. Nie chciałem nikomu tego okazywać, więc z trudem przetrzymałem te cierpienia. Jednocześnie cichy głosik ukryty gdzieś w zakamarkach mojego umysłu podpowiadał mi, że tym razem przegiąłem. Zignorowałem ostrzeżenie.
                Nie znaliśmy się z resztą ekipy, bo i po co? Nie znaliśmy nawet swoich imion. Im w zupełności wystarczyło wiedzieć, że jestem wybuchowy i czasem nie potrafię się zahamować. Zdążyli już przyzwyczaić się do tego. Tak mi się przynajmniej zdawało.
                Nagle Fun Ghoul zareagował inaczej, niż się tego spodziewałem. Podobno miał charakter nieco zbliżony do mojego, więc sądziłem, że wymierzy mi solidnego policzka. Tymczasem on zapatrzył się na mnie, a gdy tylko otrząsnął się z usłyszanych ode mnie słów, po prostu odwrócił się i odszedł w przeciwnym kierunku.
                -Huh… nie sądziłem, że kilka słów prawdy potrafi trafić z taką siłą do kogoś jego pokroju. Przynajmniej choć na chwilę przestanie pieprzyć głupoty.
                -Tobie też by się to przydało.
                -Słucham?! –Zdziwiło mnie, gdy Jet Star zabrał głos w tej sprawie. Przeważnie siedział z boku i był cicho.
                -Nie wiesz, co przeszedł w życiu. Człowiek chce jak najlepiej pomóc, wychodzi do ciebie z sercem niemalże na dłoni, a tobie jeszcze źle. O co ci chodzi, bo doprawdy nie jestem w stanie tego pojąć.
                -O czym ty mówisz? – Zapytałem zaskoczony. Nagle sprawy nabrały zupełnie innego biegu.
                -O tym, że Fun to mój przyjaciel. Znamy się od zawsze i w przeciwieństwie do ciebie wiem, że kilka lat temu urodziła mu się córka. Była wcześniakiem i ze względu na źle rozwiniętą lewą nerkę groziła jej śmierć. Zdecydował się oddać jej swoją. To miało uratować jej życie. Z początku tak właśnie było. Do czasu, gdy Jane nie poszła do szkoły. Już pierwszego dnia zadzwonili do niego, że mała zasłabła i ma przyjechać do szkoły odebrać dziecko. Tak zrobił, jednak gdy prowadził ją do domu, Jane nagle upadła. Ghoul podniósł ją i próbował ją ratować. Ale ona po prostu przestała oddychać i zmarła, leżąc mu w ramionach. I ty po tym wszystkim śmiesz mówić mu, że on nie wie co to ból, tęsknota, smutek i bezsilność?! Jeśli tak bardzo lubisz mówić o prawdzie, to zapewne lubisz też o niej słuchać. A brzmi ona tak, że jesteś jedynie nic nie wartym egoistą i ostatnim debilem, któremu takie pojęcia jak rodzina i troska o ukochaną osobę są zupełnie obce. Trafił tu, bo dla niego życie na tamtym świecie się skończyło. Nie widział sensu, by dalej tam istnieć, bo nie miał dla kogo. A ty czemu tu trafiłeś? Wiesz co, powiem ci dlaczego. Bo tylko taki frajer jak ty chce tu być z własnej woli nie mając ku temu konkretnego powodu.
                -Jet, skąd miałem wiedzieć, co mu się przydarzyło i dlaczego tu trafił? Czy ja jestem jakimś jasnowidzem? Nie chciałem niczym go urazić, o niczym nie miałem pojęcia.
                -Nie mówię, że od razu masz wszystkich znać od podszewki, bo tak się nie da. Ale mógłbyś czasem użyć tego narządu, który znajduje się wewnątrz twojej czaszki i nazywa się mózgiem.
                Zatkał mnie. Totalnie zbił mnie z tropu. Czy ja naprawdę byłem taki głupi? Nie, nie byłem. Jestem taki głupi. Jet Star miał zupełną rację. Nie muszę być jasnowidzem, by od czasu do czasu trzymać język za zębami.
                Poczułem, jak do głowy ze wszystkich stron napływają mi wyrzuty sumienia. Czułem, jak jest mi przykro z tego, co powiedziałem Ghoulowi. Mój obecny problem polegał na tym, że nie miałem kompletnego pojęcia, jak mógłbym to teraz w jakikolwiek sposób odkręcić. Jak widać same chęci się nie liczyły. Jak w ogóle mogłem porównać porwanie Gracie do śmierci Jane? To, że dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie w żadnym wypadku mnie nie usprawiedliwia.
                Zostawiłem Stara i Kobrę na tym pustkowiu w towarzystwie naszego samochodu. Potrzebowałem solidnie przemyśleć sobie całą sytuację jeszcze raz od nowa.
                Szedłem tak przez pustynię w nieznanym mi kierunku. Piasek był tak gorący, że jego wysoką temperaturę czułem nawet przez grube podeszwy moich butów. Jet miał rację. Zachowałem się jak skończony frajer. Kiedy tak krążyłem po tym odludziu, w oddali zauważyłem kształt przypominający sylwetkę człowieka. Jednak byłem zbyt daleko, by móc rozpoznać, kim jest owa postać. Postanowiłem podejść bliżej niej. Nie wiem, kto to był, ale miałem nadzieję, że będzie mógł coś mi poradzić.
                -Mogę się dosiąść? Strasznie namieszałem i potrzebuję pomocy. Chcę wszystko jakoś odkręcić, ale nie wiem jak – już miałem usiąść obok nieznanego mi mężczyzny, gdy ten odezwał się do mnie.
                -Zjeżdżaj. Nie mam najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać, a już tym bardziej z tobą.
                Rozpoznałem ten głos. Należał do Fun Ghoula. Nie wiem, czy natrafiłem na niego w odpowiednim miejscu i w odpowiedniej chwili. Jednocześnie nie chciałem być zbyt natarczywy i nachalny, ale coś mi mówiło, że wycofanie się nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Postanowiłem zaryzykować, bo i tak nie miałem już nic więcej do stracenia.
                -Posłuchaj mnie przez chwilę.
                -Nie! Nie rozumiesz prostego słowa, że nie chcę?! Że nie mam na to ochoty?! Zresztą, chyba już wystarczająco się nagadałeś. Jeszcze ci mało?
                -Zamknij się przez chwilę i posłuchaj mnie! Jet Star powiedział mi o wszystkim. Dlaczego zdecydowałeś się trafić właśnie tutaj. Powiedział mi o Jane, twojej córce. Przepraszam. Nie miałem o tym pojęcia. Gdybym wiedział wcześniej, nie ośmielałbym się porównywać porwania Gracie do śmierci Jane. Jest jeszcze szansa, że Gracie jeszcze żyje a Jane… no, sam rozumiesz, jak to wygląda. I przepraszam, że powiedziałem ci tyle okropnych słów. Sam nie wiem, co mnie napadło. Może tęsknota za nią, bo czasem zdarza mi się traktować ją jak córkę, ale wiem, że to nie to samo, co było z tobą i Jane. Przepraszam cię. Chciałeś mi pomóc, ale ja odrzuciłem twoją propozycję, choć nie powinienem. Naprawdę przepraszam, jest mi teraz strasznie głupio.
                Fun nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie wiem, czy w ogóle słuchał tego, co do niego mówiłem. Z jednej strony nie dziwiłbym mu się, gdyby puścił te słowa mimochodem. Przysunąłem się nieco bliżej niego i pomimo jego bardzo widocznej niechęci do mnie, objąłem go ramieniem. Kiedy po chwili zrozumiał, że moje wygłoszone przed chwilą wyznanie było prawdziwe, odwzajemnił mój gest.
                -Poison, ja sam powinienem cię przeprosić i powiedzieć prawdę. Zareagowałem tak, bo wszystkie złe wspomnienia zaczęły do mnie wracać. A było już tak dobrze, bo nareszcie zaczynałem o tym zapominać. Zresztą, nieważne. Niepotrzebnie zadręczam cię moimi problemami, bo pewnie i tak nie szczególnie cię to interesuje.
                -Chętnie posłucham całej historii. Nie wiem, jak odkręcę teraz to wszystko. Choć mam nadzieję, że dasz mi jeszcze jedną szansę. Pamiętaj, nie jestem twoim wrogiem, Frank.

środa, 1 sierpnia 2012

1441.

I jest kolejny one shot! Ach, nie ma to jak wena o 1:30 w nocy. ^^ Tym razem z dedykacją dla Julki. Dziękuję Ci za wszystko, kochana. ;* Zapraszam do czytania! Mam nadzieję, że spodoba. :)
Kinga i Jan powinni być zadowoleni, że jest więcej do czytania. ;P



                Był mglisty, listopadowy poranek Newark. Gerard od rana słyszał hałasy dobiegające z dolnej części mieszkania. Był pewien, że to sprawka jego młodszego brata. Pewnie jak zwykle nie może spać, więc przestawia meble w całym mieszkaniu. znów zamienia pokój z kuchnią. Przynajmniej będzie miał bliżej do lodówki. Starszy brunet wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Całą noc pisał piosenkę poświęconą bratu. Był totalnie wykończony. Tylko dwie rzeczy mogły mu pomóc w pozbyciu się tego koszmarnego uczucia. Prysznic i duża, aromatyczna kawa.
                Pierwsze kroki skierował od razu do łazienki, która mieściła się w jego pokoju. Odkręcił kurek i wszedł do wnętrza kabiny prysznicowej. Czuł, jak strumień chłodnej wody delikatnie muska skórę na jego twarzy. Dokładnie umył swe ciało płynem o zapachu pomarańczy i spłukał z siebie białą pianę. Kiedy wyłączył wodę i sięgnął po ręcznik zauważył, że głosy dochodzące gdzieś z dołu ucichły. Młody pewnie poszedł do sklepu albo gdzieś się przejść. Na pewno zaraz wróci, bo nie lubi przebywać poza domem.
                Wrócił z powrotem do swego pokoju i wyjął z szafy czyste ubrania. Następnie zszedł na dół i rozejrzał się po pomieszczeniach. Do wszystkich były szeroko pootwierane drzwi, jednak Gerard nie zauważył nawet najmniejszych zmian w ich aranżacji. Ponownie zastanowiły go poranne hałasy. Postanowił nie myśleć o tym i zapytać o wszystko Mikey’ego, gdy ten wróci do domu. W międzyczasie on przyrządził sobie duży kubek kawy i w miarę pożywne śniadanie. Usiadł przy kuchennym stole i zatracił się w myślach. Nie zauważył, gdy minęła już 14 godzina. Wtedy na poważnie zaczął się martwić. Młodszego z nich nadal nie było w domu. Przed wyjściem nie zostawił żadnej wiadomości, później też się nie odezwał. Dodatkowo sytuację podsycał fakt, że Mikey nie odbierał telefonu i nie odpisywał na smsy.
                -Błagam cię bracie, odbierz w końcu ten cholerny telefon.
                Stres i zdenerwowanie zaczęły gościć w umyśle Gerarda. Zastanawiał się, gdzie też mógł pójść. Franka odpada. Mieli dobre stosunki, ale to Gee był jego najlepszym przyjacielem. Bob od dłuższego czasu izolował się od reszty zespołu, więc to mało prawdopodobne, że siedzi akurat u niego. Pozostaje Ray. Wyszukał jego numer w spisie telefonów i zadzwonił.
                -Jest u ciebie Mikey?
                -Nie, nie ma go. Nie rozmawialiśmy od kilku dni. Coś się stało?
                -Zniknął dziś rano bez słowa i nie wiem, gdzie jest.
                -Dzwoniłeś do niego?
                -Nigdy bym na to nie wpadł. Dzięki za genialny pomysł przyjacielu. Oczywiście, że do niego dzwoniłem, ale on nie odbiera. Martwię się. Wiesz, że ma teraz trudny okres.
                -Nie wiem, gdzie mógł pójść dawno nie rozmawialiśmy i chociaż bym chciał, nie mogę ci pomóc.
                Czarnowłosy podziękował przyjacielowi ze smutkiem w głosie. Bezsilnie opadł na kanapę w salonie. Nie miał żadnego pomysłu. Może wyjść i poszukać go? Tak, to chyba dobry pomysł. Mikey nie jest głupi. Jeśli zechce coś zrobić, to po prostu to zrobi. Bez najmniejszego zastanowienia się.
                Wstał z przytulnej sofy, założył buty, zarzucił na siebie ulubiona kurtkę i wybiegł z mieszkania nie zwracając uwagi na niezakluczone drzwi. Po drodze trącił kilku sąsiadów, na których twarzach malowały się emocje. Na jednych zaskoczenie, na innych oburzenie, na jeszcze innych zwykła obojętność. Na zwracał na to uwagi. Teraz najważniejsze było odnaleźć jego brata. Wszystko inne traciło sens.
                Stanął przed wejściem do kamienicy i rozejrzał się po okolicy. Gdzie ty do cholery mogłeś pójść?! Do umysłu powróciło mu wspomnienie z dzieciństwa. Kiedy były mali, mama zabierała ich do pewnego parku, gdzieś na obrzeżach miasta. Michael uwielbiał tam chodzić. Zawsze siadał pod jednym z drzew i siedział tak całymi dniami. Zwykle po jakimś czasie zaczynał bawić się ze starszym bratem i psocić, ale prędzej czy później wracał tam. Z biegiem lat to się nie zmieniło. Nadal lubił przychodzić w to miejsce, kiedy chciał pobyć sam, pomyśleć, lub kiedy doskwierał mu jakiś problem.
                Gerard zmierzał właśnie w stronę wspomnianego parku, kiedy na swej drodze napotkał byłą dziewczynę Mikey’ego, Melanie. Od ich rozstania szatyn cały czas chodził przygnębiony i z głową w chmurach. zamykał się w swoim pokoju i godzinami grał na basie. Zastanowił się chwilę, czy ona nie wiedziałaby czegoś na temat jego młodszego brata.
                -Melanie, zaczekaj chwilę! Musimy porozmawiać.
                -Jeśli myślisz, że po naszej rozmowie wrócę do twojego brata, to nie wysilaj się. Nie masz na co liczyć. –Dziewczyna już chciała odejść, gdy ten szarpnął mocno jej ramię i obrócił twarzą do siebie.
                -Nie chcę cię prosić, byś do niego wróciła. Nie mam zamiaru patrzeć jak po raz kolejny ranisz go. Patrzenie na niego, gdy cierpi mi w przeciwieństwie do ciebie nie sprawia żadnej przyjemności.
                -Więc o co chodzi?! –Zapytała lekko podirytowanym tonem i wyrwała się z uścisku mężczyzny.
                -Mikey zaginął. Wyszedł dziś rano bez słowa, nie odbiera telefonów i nie wiem, co się z nim dzieje. Pomyślałem, że może ty będziesz coś wiedziała na ten temat? –Popatrzył na nią wyczekującym wzrokiem, jednak usłyszana od kobiety odpowiedź nie zadowoliła go.
                -Mało mnie interesuje, co się z nim dzieje. Nie jesteśmy już razem, a los moich byłych nie szczególnie mnie interesuje. Nie pomogę ci w odszukaniu go. sorry, ale mam sprawy ważniejsze od tego. Nara.
                -Nie rozumiem, jak on mógł się z tobą spotykać przez tak długi czas i nie zauważyć jaka jesteś. Wykorzystałaś jego naiwność, żeby później chwalić się przed wszystkimi, że spotykałaś się z naszym basistą.
                -Jak widzę zmądrzałeś przez ostatni czas. Ale nie interesujesz mnie ty, nie interesuje mnie on i nie interesuje mnie nikt inny z waszej nędznej kapeli, więc daj mi już święty spokój, idioto.
                Gerry miał ochotę zabić dziewczynę za to wszystko, co do niego powiedziała. Za to, jaka była, za to, że jedynie bawiła się uczuciami swojego byłego chłopaka, że potraktowała go jako zabawkę. Nie rozumiał, jak można być tak okrutnym dla ludzi, którzy cię kochają. Sam kiedyś postąpił podobnie, kiedy jeszcze był zaręczony z Elizą Cuts a potem zerwał z nią. ale to była zupełnie inna historia i nie powinien był ich porównywać.
                Bez zastanowienia ruszył w dalszą drogę w stronę parku. Niebo powoli zaczęły spowijać ciemne chmury i robiło się coraz zimniej. Jednak on nie mógł odpuścić sobie teraz wszystkiego i tak po prostu się poddać. Za wszelką cenę musiał odnaleźć swojego brata.
                Gdy dotarł do bramy wejściowej parku, złapał głęboki oddech i ze zdenerwowaniem wypuścił powietrze z płuc. Nie wiedział, co go czeka. Bał się. Bał się, że przejdzie cały park na różne sposoby i nie znajdzie go tu. Musiał zaryzykować. Minął żelazną bramę i zaczął rozglądać się po okolicy. Próbował przypomnieć sobie tamto drzewo. Gdzie ono się znajdowało? Odruchowo poszedł w lewą stronę i szedł parkowymi alejami. Dokładnie obserwował mijane drzewa i zwracał uwagę na ławki. Pomimo pogłębiającej się wciąż ciemności, chłopak nie miał problemu z oceną, czy ktoś siedzi pod drzewem czy nie, choćby nie wiadomo jak daleko to było. Można by powiedzieć, że to był taki jakby jego „dar”.
                Doszedł do końcowych granic parku. Dalej już tylko wysokie na 3 metry ogrodzenie, za którym znajdował się niewielki klif biegnący ku oceanowi. Stanął przy żelaznych prętach z pozłacanymi końcami i ponownie się rozejrzał. Dokładnie lustrował okolicę próbując wychwycić choćby najmniejszy ruch. Bez efektów.
                Poszedł dalej przed siebie, gdy nagle ujrzał pod jednym z drzew jakieś ciało. Ocenił, że to mężczyzna. Nie ruszał się. Z najgorszym scenariuszem układającym mu się myślach podbiegł do niego. Z przerażeniem odkrył, że było to martwe ciało jego brata. Doskonale wiedział, że próby ratowania go na nic się nie zdadzą. Pomimo tego zadzwonił po pogotowie i nadal próbował go reanimować.
                Przyjechała karetka Sanitariusze odciągnęli Gerarda od Mikey’ego, choć ten ze łzami w oczach usilnie próbował się wyrwać z ich uścisku. W końcu się poddał i mężczyźni zaprowadzili go do pojazdu, podając mu koc. Zapewnili, że zajmą się jego bratem. On wiedział, że to nic nie da. Przecież on nie żyje. A oni nie są cudotwórcami, żeby móc wskrzesić jego duszę.
                -Pan jest rodzina tamtego mężczyzny? –Zapytał go sanitariusz, który w ręku trzymał jakieś kartki i długopis.
                -Tak, jestem jego bratem –odparł beznamiętnie.
                -Przykro mi. Pański brat nie żyje od co najmniej 3 godzin. Składam szczere kondolencje.
                -Co mi z tego? Co mi po pańskich „szczerych” kondolencjach? Wszystkim tak mówicie uważając, ze to uśmierza ból. Gówno prawda! Nie ożywicie go! Nie przywrócicie mi brata! Więc wynoście się stąd, zostawicie z nim sam na sam i wracajcie do swoich cholernie szczęśliwych rodzinek!
                Gerard nie potrafił opanować emocji. Był tak niesamowicie wściekły. Był oparciem dla Mikey’ego, a on zachował się jak najgorszy egoista i po prostu się zabił. Nie pomyślał o nim. Zrobił to, co było dla niego wygodniejsze.
                Wrócił do domu i z rozpaczą malowaną na twarzy rzucił się na łóżko. Nie potrafił powstrzymać łez. Był na to za słaby. Może nawet i dobrze. Niech wszyscy wiedzą, co teraz czuje Gerard Way. Ten, który stracił brata. Ten, który stracił najważniejszą mu osobę na świecie.