wtorek, 7 sierpnia 2012

Porwanie. cz .3

Dziękuję Julce, Kindze, Kubie i Janowi. Nie wiem, co bym zrobiła bez Was w tej chwili, bo sami dobrze wiecie, jak się czuję. Dziękuję. ;*


    -Stary, dobrze, że już wszystko w porządku. Martwiliśmy się o ciebie. –Ray podszedł do przyjaciela i poklepał go lekko w ramię tak, by nie sprawić mu bólu. Frank również przyszedł. Jednak nieufnie stał w kącie pokoju i przyglądał się całej sytuacji z boku. Nadal był wściekły na Michaela za to, jak tamtego dnia potraktował Gerarda.
                -Frankie, wszystko gra. Naprawdę. Kiedy Michael trafił do szpitala, wszystko sobie wyjaśniliśmy i teraz już wszystko jest ok. staraj się o tym zapomnieć. Zrób to dla mnie, ok.?
                -Postaram się. Ale mam wrażenie, że coś się dzisiaj wydarzy. I raczej nie będzie to miła niespodzianka.
                -Gerard, możesz nas na chwilę zostawić samych? Chciałbym porozmawiać z Frankiem na osobności. –Mężczyzna poczuł na swym lewym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Była to ręka jego brata. Nie chcąc się mieszać w nie swoje sprawy, odszedł na bok.
                -Frank, wiem, że wtedy zachowywałem się jak najgorszy idiota świata. Zrozumiałem swój błąd i choć Gerard wciąż mnie usprawiedliwiał i nie wymagał tego ode mnie, to przeprosiłem go. Ciebie też powinienem, więc przepraszam.
                Frank nadal stał i ani myślał, by się ruszyć, a co dopiero odezwać. Oboje stali w długim milczeniu, aż w końcu młodszy skapitulował.
                -Witaj w domu, Michael.
                Oboje wrócili do świętowania. Mieli do tego kilka okazji. Powrót Michaela do domu po długim pobycie w szpitali, ruszenie śledztwa w sprawie zniknięcia Katie i odnowione stosunki czwórki przyjaciół. Zdawało się, że już nic nie może przerwać ich szczęścia, kiedy nagle los postanowił inaczej.
                Odezwał się telefon wiszący w kuchni na ścianie. Gerard zostawił przyjaciół w pokoju i sam poszedł odebrać.
                -Tak, słucham?
                -Czy rozmawiam z panem Gerardem Wayem? –Zapytał męski głos w słuchawce.
                -Tak, kto mówi?
                -Komisarz Flemons, ze stanowej policji. Odnaleźliśmy zaginioną Katie Harris, jednak nie mam dla państwa najlepszych wiadomości. Czy pański brat wyszedł już ze szpitala?
                -Tak, przyjechaliśmy do domu jakąś godzinę temu. Nie rozumiem, skoro Katie się odnalazła, to co mogło pójść nie tak?
                -Proszę mi wierzyć, to nie jest rozmowa na telefon. Jeśli macie taką możliwość, przyjedźcie do hangarów na opuszczonym lotnisku na obrzeżach miasta.
                -Dobrze, zaraz tam będziemy. –Gerard odłożył słuchawkę i wróciło pokoju. Nadal nic nie wywnioskował po tym, co powiedział mu komisarz Flemons.
                -Gee, kto dzwonił? –Ciekawość młodszego Waya nie znała gra nic. Zawsze musiał wszystko wiedzieć.
                -Dzwonił komisarz Flemons, który prowadził sprawę zaginięcia Katie. Powiedział, że odnaleźli ją i złapali przestępców, ale nie mają dobrych wieści. W miarę możliwości mamy przyjechać do starych hangarów na opuszczonym lotnisku.
                -Na co jeszcze czekasz? Jedziemy tam! –Zawyrokował Michael, po czym w ekspresowym tempie narzucił na siebie ciepłą bluzę i wybiegło samochodu.
                -Poczekajcie tu na nas, ok.? Postaramy się wrócić najszybciej, jak tylko się da.

                -Komisarzu Flemons! Jest pan tu? –Oboje krzyczeli ile sił. Hangary miały potężną powierzchnię i trudno było kogokolwiek tu znaleźć, nie znając jego dokładnej lokalizacji.
                -Jesteśmy tutaj! –Usłyszeli niosące się echo. Od razu ruszyli za rozchodzącym się głosem.
                -Dzień dobry. Co się stało? –Zapytał zniecierpliwiony Gerard. Michael był wyczerpany po powrocie ze szpitala, więc jeszcze do nich dochodził i nie miał możliwości słyszeć ich rozmowy.
                -Złapaliśmy przestępców, tak samo, jak odnaleźliśmy Katie. Jednak nie udało się nam jej uratować. Nie mieliśmy na to najmniejszych szans.
                -Nareszcie was dogoniłem. –Wysapał zmęczony chłopak. –Co się takiego sta…ło.
                Nie wierzył w to, co widział. Miał nadzieję, że ktoś podmienił mu okulary i ten widok nie jest prawdziwy. Widział 5 młodych chłopaków, związanych i skutych kajdankami, których pilnowało kilka policjantów. Widział komisarza Flemonsa i jego smutek na twarzy. Widział swojego brata, Gerarda i jego załamanie. Widział Katie, swoją ukochaną i największą miłość. Miłość, która spoczywała w kałuży krwi.
                Nogi się pod nim ugięły, a w oczach stanęły łzy. Za chwilę po policzkach zaczęły płynąć słone krople, który opadały na podłogę. Podszedł Katie i zdrową ręką uniósł jej głowę. Oczy miała zamknięte, jej ciało było już chłodne i blade. Jakby ktoś oprószył je mąką czy jakimś innym białym proszkiem. Nie powstrzymał łez. Był na to za słaby. Niemal przez miesiąc czekał na moment, gdy znajdzie swoją ukochaną. Gdy znów będzie mógł ujrzeć jej roześmiane oczy, pogłaskać ją po blond włosach. A nadszedł dzień, w którym doczekał jej śmierci choć planowali wspólne i długie życie.
                Nie zwracał uwagi na fakt, że właśnie klęczy w kałuży jej własnej krwi. Że oboje są wymazani czerwoną cieczą. Pochylił się nad nią i ją przytulił. Przytulał ją do siebie tak długo, dopóki chłód jej martwego ciała nie zaczął przechodzić na niego. nie miał pojęcia, jak otrząśnie się z największej tragedii, jaka mogła go teraz spotkać. Nie wiedział, czy w ogóle się z tego otrząśnie.
Tydzień później…
                Gerard postanowił wspierać brata i oboje wybrali się na pogrzeb, by móc ujrzeć ją i pożegnać po raz ostatni, teraz już na zawsze. Po drodze na cmentarz zajrzeli do kwiaciarni. Zamiast kupować czerwone lub białe róże czy tradycyjne wiązanki, kupili wielki bukiet przepięknych frezji, ulubionych kwiatów Katie. Wśród nich gościły równie 3 słoneczniki, które uwielbiała tak samo. Miały symbolizować ich dwójkę i ich dziecko, które teraz już nigdy się nie narodzi.
                Niegdyś obiecali sobie, że jeśli umrzeć, to tylko we dwoje. Planowali wspólną, szczęśliwą przyszłość. Marzyli o ślubie, dziecku, pięknym domu i wspólnym starzeniu się. Obiecali sobie, że co by się nie stało, umrą razem. Nawet, gdyby jedno z nich zginęło w wypadku, to drugie popełni samobójstwo.
                Michael złamał obietnicę. Postanowił żyć dalej, ze względu na Katie. Bo choć ta już nie żyje i jest po drugiej stronie ziemi to wie, że ona by tego nie chciała. Wolałaby, żeby Michael walczył o swoje i był szczęśliwy. Niekoniecznie z nią, bo teraz to i tak niemożliwe, ale nawet z inną kobietą przy boku. By tylko był szczęśliwy i spełniły się wszystkie jego marzenia.
                Po pogrzebie wrócili do domu w milczeniu. Nie byli w nastroju na jakiekolwiek rozmowy. Michael bez namysłu poszedł do swojego pokoju, by jak najszybciej rozebrać się z niewygodnego garnituru. Podszedł do lustra i zauważył naklejoną na nim karteczkę. Zdziwił się, ponieważ sam nic nie naklejał, a poza tym, drzwi były zamknięte, więc nikt nie mógł wejść. Podszedł bliżej i zerwał zapisany kawałek papieru.
                „Szczęśliwego życia, Mikey. Zawsze będę cię kochać i na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Twoja Katie.”

2 komentarze:

  1. Błagam... ROZPŁAKAŁAM SIĘ JAK MAŁE DZIECKO!!! M cierpiał. Ja tego nie moge znieść ! NEVER EVER! On... Oni wszyscy muszą być szczęśliwi. Innego wyjścia nie ma ;)

    Opowiadanie - brak słów *-*

    OdpowiedzUsuń