Kinga i Jan powinni być zadowoleni, że jest więcej do czytania. ;P
Był
mglisty, listopadowy poranek Newark. Gerard od rana słyszał hałasy dobiegające
z dolnej części mieszkania. Był pewien, że to sprawka jego młodszego brata. Pewnie jak zwykle nie może spać, więc
przestawia meble w całym mieszkaniu. znów zamienia pokój z kuchnią.
Przynajmniej będzie miał bliżej do lodówki. Starszy brunet wstał z łóżka i
poszedł do łazienki. Całą noc pisał piosenkę poświęconą bratu. Był totalnie
wykończony. Tylko dwie rzeczy mogły mu pomóc w pozbyciu się tego koszmarnego
uczucia. Prysznic i duża, aromatyczna kawa.
Pierwsze
kroki skierował od razu do łazienki, która mieściła się w jego pokoju. Odkręcił
kurek i wszedł do wnętrza kabiny prysznicowej. Czuł, jak strumień chłodnej wody
delikatnie muska skórę na jego twarzy. Dokładnie umył swe ciało płynem o
zapachu pomarańczy i spłukał z siebie białą pianę. Kiedy wyłączył wodę i
sięgnął po ręcznik zauważył, że głosy dochodzące gdzieś z dołu ucichły. Młody pewnie poszedł do sklepu albo gdzieś
się przejść. Na pewno zaraz wróci, bo nie lubi przebywać poza domem.
Wrócił
z powrotem do swego pokoju i wyjął z szafy czyste ubrania. Następnie zszedł na
dół i rozejrzał się po pomieszczeniach. Do wszystkich były szeroko pootwierane
drzwi, jednak Gerard nie zauważył nawet najmniejszych zmian w ich aranżacji.
Ponownie zastanowiły go poranne hałasy. Postanowił nie myśleć o tym i zapytać o
wszystko Mikey’ego, gdy ten wróci do domu. W międzyczasie on przyrządził sobie
duży kubek kawy i w miarę pożywne śniadanie. Usiadł przy kuchennym stole i
zatracił się w myślach. Nie zauważył, gdy minęła już 14 godzina. Wtedy na
poważnie zaczął się martwić. Młodszego z nich nadal nie było w domu. Przed
wyjściem nie zostawił żadnej wiadomości, później też się nie odezwał. Dodatkowo
sytuację podsycał fakt, że Mikey nie odbierał telefonu i nie odpisywał na smsy.
-Błagam
cię bracie, odbierz w końcu ten cholerny telefon.
Stres i
zdenerwowanie zaczęły gościć w umyśle Gerarda. Zastanawiał się, gdzie też mógł
pójść. Franka odpada. Mieli dobre stosunki, ale to Gee był jego najlepszym
przyjacielem. Bob od dłuższego czasu izolował się od reszty zespołu, więc to
mało prawdopodobne, że siedzi akurat u niego. Pozostaje Ray. Wyszukał jego
numer w spisie telefonów i zadzwonił.
-Jest u
ciebie Mikey?
-Nie,
nie ma go. Nie rozmawialiśmy od kilku dni. Coś się stało?
-Zniknął
dziś rano bez słowa i nie wiem, gdzie jest.
-Dzwoniłeś
do niego?
-Nigdy
bym na to nie wpadł. Dzięki za genialny pomysł przyjacielu. Oczywiście, że do
niego dzwoniłem, ale on nie odbiera. Martwię się. Wiesz, że ma teraz trudny
okres.
-Nie
wiem, gdzie mógł pójść dawno nie rozmawialiśmy i chociaż bym chciał, nie mogę
ci pomóc.
Czarnowłosy
podziękował przyjacielowi ze smutkiem w głosie. Bezsilnie opadł na kanapę w
salonie. Nie miał żadnego pomysłu. Może wyjść i poszukać go? Tak, to chyba
dobry pomysł. Mikey nie jest głupi. Jeśli zechce coś zrobić, to po prostu to
zrobi. Bez najmniejszego zastanowienia się.
Wstał z
przytulnej sofy, założył buty, zarzucił na siebie ulubiona kurtkę i wybiegł z
mieszkania nie zwracając uwagi na niezakluczone drzwi. Po drodze trącił kilku
sąsiadów, na których twarzach malowały się emocje. Na jednych zaskoczenie, na
innych oburzenie, na jeszcze innych zwykła obojętność. Na zwracał na to uwagi.
Teraz najważniejsze było odnaleźć jego brata. Wszystko inne traciło sens.
Stanął
przed wejściem do kamienicy i rozejrzał się po okolicy. Gdzie ty do cholery mogłeś pójść?! Do umysłu powróciło mu
wspomnienie z dzieciństwa. Kiedy były mali, mama zabierała ich do pewnego
parku, gdzieś na obrzeżach miasta. Michael uwielbiał tam chodzić. Zawsze siadał
pod jednym z drzew i siedział tak całymi dniami. Zwykle po jakimś czasie
zaczynał bawić się ze starszym bratem i psocić, ale prędzej czy później wracał
tam. Z biegiem lat to się nie zmieniło. Nadal lubił przychodzić w to miejsce,
kiedy chciał pobyć sam, pomyśleć, lub kiedy doskwierał mu jakiś problem.
Gerard
zmierzał właśnie w stronę wspomnianego parku, kiedy na swej drodze napotkał
byłą dziewczynę Mikey’ego, Melanie. Od ich rozstania szatyn cały czas chodził
przygnębiony i z głową w chmurach. zamykał się w swoim pokoju i godzinami grał
na basie. Zastanowił się chwilę, czy ona nie wiedziałaby czegoś na temat jego
młodszego brata.
-Melanie,
zaczekaj chwilę! Musimy porozmawiać.
-Jeśli
myślisz, że po naszej rozmowie wrócę do twojego brata, to nie wysilaj się. Nie
masz na co liczyć. –Dziewczyna już chciała odejść, gdy ten szarpnął mocno jej
ramię i obrócił twarzą do siebie.
-Nie
chcę cię prosić, byś do niego wróciła. Nie mam zamiaru patrzeć jak po raz
kolejny ranisz go. Patrzenie na niego, gdy cierpi mi w przeciwieństwie do
ciebie nie sprawia żadnej przyjemności.
-Więc o
co chodzi?! –Zapytała lekko podirytowanym tonem i wyrwała się z uścisku mężczyzny.
-Mikey
zaginął. Wyszedł dziś rano bez słowa, nie odbiera telefonów i nie wiem, co się
z nim dzieje. Pomyślałem, że może ty będziesz coś wiedziała na ten temat? –Popatrzył
na nią wyczekującym wzrokiem, jednak usłyszana od kobiety odpowiedź nie zadowoliła
go.
-Mało
mnie interesuje, co się z nim dzieje. Nie jesteśmy już razem, a los moich byłych
nie szczególnie mnie interesuje. Nie pomogę ci w odszukaniu go. sorry, ale mam
sprawy ważniejsze od tego. Nara.
-Nie
rozumiem, jak on mógł się z tobą spotykać przez tak długi czas i nie zauważyć
jaka jesteś. Wykorzystałaś jego naiwność, żeby później chwalić się przed
wszystkimi, że spotykałaś się z naszym basistą.
-Jak
widzę zmądrzałeś przez ostatni czas. Ale nie interesujesz mnie ty, nie
interesuje mnie on i nie interesuje mnie nikt inny z waszej nędznej kapeli,
więc daj mi już święty spokój, idioto.
Gerry
miał ochotę zabić dziewczynę za to wszystko, co do niego powiedziała. Za to,
jaka była, za to, że jedynie bawiła się uczuciami swojego byłego chłopaka, że
potraktowała go jako zabawkę. Nie rozumiał, jak można być tak okrutnym dla
ludzi, którzy cię kochają. Sam kiedyś postąpił podobnie, kiedy jeszcze był
zaręczony z Elizą Cuts a potem zerwał z nią. ale to była zupełnie inna historia
i nie powinien był ich porównywać.
Bez
zastanowienia ruszył w dalszą drogę w stronę parku. Niebo powoli zaczęły
spowijać ciemne chmury i robiło się coraz zimniej. Jednak on nie mógł odpuścić
sobie teraz wszystkiego i tak po prostu się poddać. Za wszelką cenę musiał
odnaleźć swojego brata.
Gdy
dotarł do bramy wejściowej parku, złapał głęboki oddech i ze zdenerwowaniem wypuścił
powietrze z płuc. Nie wiedział, co go czeka. Bał się. Bał się, że przejdzie
cały park na różne sposoby i nie znajdzie go tu. Musiał zaryzykować. Minął
żelazną bramę i zaczął rozglądać się po okolicy. Próbował przypomnieć sobie
tamto drzewo. Gdzie ono się znajdowało? Odruchowo poszedł w lewą stronę i szedł
parkowymi alejami. Dokładnie obserwował mijane drzewa i zwracał uwagę na ławki.
Pomimo pogłębiającej się wciąż ciemności, chłopak nie miał problemu z oceną,
czy ktoś siedzi pod drzewem czy nie, choćby nie wiadomo jak daleko to było.
Można by powiedzieć, że to był taki jakby jego „dar”.
Doszedł
do końcowych granic parku. Dalej już tylko wysokie na 3 metry ogrodzenie, za
którym znajdował się niewielki klif biegnący ku oceanowi. Stanął przy żelaznych
prętach z pozłacanymi końcami i ponownie się rozejrzał. Dokładnie lustrował okolicę
próbując wychwycić choćby najmniejszy ruch. Bez efektów.
Poszedł
dalej przed siebie, gdy nagle ujrzał pod jednym z drzew jakieś ciało. Ocenił,
że to mężczyzna. Nie ruszał się. Z najgorszym scenariuszem układającym mu się myślach
podbiegł do niego. Z przerażeniem odkrył, że było to martwe ciało jego brata.
Doskonale wiedział, że próby ratowania go na nic się nie zdadzą. Pomimo tego
zadzwonił po pogotowie i nadal próbował go reanimować.
Przyjechała
karetka Sanitariusze odciągnęli Gerarda od Mikey’ego, choć ten ze łzami w
oczach usilnie próbował się wyrwać z ich uścisku. W końcu się poddał i
mężczyźni zaprowadzili go do pojazdu, podając mu koc. Zapewnili, że zajmą się
jego bratem. On wiedział, że to nic nie da. Przecież on nie żyje. A oni nie są
cudotwórcami, żeby móc wskrzesić jego duszę.
-Pan
jest rodzina tamtego mężczyzny? –Zapytał go sanitariusz, który w ręku trzymał
jakieś kartki i długopis.
-Tak, jestem
jego bratem –odparł beznamiętnie.
-Przykro
mi. Pański brat nie żyje od co najmniej 3 godzin. Składam szczere kondolencje.
-Co mi
z tego? Co mi po pańskich „szczerych” kondolencjach? Wszystkim tak mówicie
uważając, ze to uśmierza ból. Gówno prawda! Nie ożywicie go! Nie przywrócicie
mi brata! Więc wynoście się stąd, zostawicie z nim sam na sam i wracajcie do
swoich cholernie szczęśliwych rodzinek!
Gerard
nie potrafił opanować emocji. Był tak niesamowicie wściekły. Był oparciem dla
Mikey’ego, a on zachował się jak najgorszy egoista i po prostu się zabił. Nie
pomyślał o nim. Zrobił to, co było dla niego wygodniejsze.
Wrócił do
domu i z rozpaczą malowaną na twarzy rzucił się na łóżko. Nie potrafił
powstrzymać łez. Był na to za słaby. Może nawet i dobrze. Niech wszyscy wiedzą,
co teraz czuje Gerard Way. Ten, który stracił brata. Ten, który stracił najważniejszą
mu osobę na świecie.
Trafiłam tu przez grupę literacką na fejsie, pewnie łatwo było się domyślić :) I muszę cię bardzo pochwalić, mimo drobnych błędów, naprawdę mi się spodobało. Szczerze mówiąc, to przywykłam do opowieści o MCR, w których oni nie są znani, są zwykłymi ludźmi, a ty pokazałaś to z tej innej strony... jak zwykle rozpisałam sie o czymś zupełnie innym, eh XD masz lekki, ale i ciekawy styl pisania, oby tak dalej :) jakbyś miała ochotę, możesz zajrzeć na mojego bloga: your-day-will-come.blogspot.com
OdpowiedzUsuńW pewnym momencie łzy mi napłynęły do oczu. Wzruszyłaś mnie, udało Ci się, bądź dumna. Jednak wiesz, że ja czekam na ognistego Frerarda! <3
OdpowiedzUsuń